Ja przez cała moja karierę rowerową (3 lata) wiele razy uderzałem o zimie głową. Zawsze miałem na szczęście full face'a, ale głowa i tak bolała. Najgorsze są uderzenia głową o drzewa i niczym nie zamortyzowane "swobodne" o ziemie np. kiedy lecimy na bark i głowa dobija o ziemię. Mój ff (bell bellistic) nadaje się już do wywalenia. Szczękę ma cała pęknięta z 1 strony ( jak już leżałem w szoku na ziemi to nie wiedziałem czy go miałem czy nie) i we wewnątrz pęknięty scyropian. Raz nie założyłem kasku- kierownica rozcięła głowę tak mocno, że krew leciała mi po plecach ( karetka nie chciała przyjechać choć średnio mogłem ujść do domu. Podwiozła mnie pani autem).
Wiele razy mimo kasku po glebie miałem zawroty głowy, a przy "łamaniu sobie ręki" nic nie widziałem przez jakieś 10-15 s. potem mi się stopniowo rozjaśniało + bonus gwiazdki. Nic nie ogarniałem. Po tym upadku nie wróciłem już do domu a karetka do szpitala gdzie przeleżałem tydzień ze złamaną prawą ręką w 3 miejscach + złuszczenie nasad obydwu kości i ich przemieszczenie wraz z wyrostkiem rylcowatym. Dlatego na desce jeżdżę zawsze w ochraniaczach na nadgarstki. Polecam!
Nie umiem powiedzieć czy kask kiedykolwiek uratował mi życie, chyba nie, chyba jeszcze nigdy nią aż tak bardzo nie uderzyłem o nic. Kask (przynajmniej ff) jest też czasami przypadkiem urazów. Po przeleceniu 2m za lądowanie ( na sztywnej ramie z przodu 170mm skoku amortyzatora) od hopy ( w sumie 9m od wybicia) moja szyja nie utrzymała ciężaru głowy wraz z kaskiem i bezwładnie dobiła brodą do klatki w efekcie czego pozrywałem i ponaciągałem ścięgna, musiałem nosić kołnierz.
Na snb. jeżdżę bez kasku. Jest to trochę głupię, wręcz bardzo, ale jakoś się źle w nim czuję. Nie mam takiego poczucia zagrożenia jak na rowerze i też nie potrzebuje aż takiej pewności siebie, a kask ja daję i to w dużym stopniu.
Z autopsji wiem, że bardzo często na snb leci sie prosto na klatę, brak czy plecy.
UWAGA! takie bezwładne uderzenie może być przyczyną pęknięcia śledziony czy wątroby. Pęknięta śledziona charakteryzuje się tym, iż nie boli jakoś mega mocno (zależy od pęknięcia) dlatego można ją nazwać cichym zabójcą. Utrata 1,5-2l krwi w 2 h może być przyczyną śmierci.
Skąd to wiem?
Niecały miesiąc temu moi znajomi (ja mam 16 lat i choć oddanie było konieczne niepozwolono mi
|) musieli oddawać krew dla kolegi, któremu pękła śledziona po niewinnym upadku na rowerze. Wstał i przez godzinę jeździł dalej. Od wypadku minęło 6h i "nic" mu nie było. Owszem bolał go brzuch, ale nie skojarzył tego z wypadkiem. Leczył się no- spą. W szpitalu dali mu kroplówkę, bo myśleli, że to pęknięcie wrzodu żołądka. Podczas badania USG Filip zemdlał i niecałe 20 min później był już na stole operacyjnym. Stracił 2,5l krwi i śledzionę.
Sorry, że się aż tak rozpisałem, ale chyba lepiej to napisać niż potem w domu zastanawiać się co i dlaczego nas boli. Potem może być już za późno. Filipa uratowało to, że pojechał do szpitala. Gdyby zemdlał w domu raczej szans na przeżycie by nie miał.
Starajcie się amortyzować upadki jak najbardziej można! Lepiej żeby łamały wam się ręce niż pękały narządy. Naprawdę upadek Filipa nie był mocny, a poważny w skutkach! Nie ma co latać jak pingwin na klatkę, przebicie płuca też nie jest spoko.