Objawia się to chronicznym marznieciem stóp, drętwieniem, a czasem nawet utratą czucia w palcach. Co 2-3 zjazdy powinnam chodzić w ciepłe miejsce, ściągać buty, grzać palce i nimi ruszać, dopiero po 15-20 minutach stopy dochodzą do siebie;-)
I teraz: czyja to wina, mam 3 teorie.
1. ogólnie jestem zimnokrwistą babą, mam wiecznie chlodne ręce, nos (ze stopami na co dzień nie mam problemu), ale słabe krążenie uwydatnia się na stoku i to jest przyczyną?
2. noszę do jazdy za cienkie skarpety? Zawsze zakladam 2 pary, jedne cienkie zwykłe, drugie cieplejsze typowe do sportów zimowych. Czy myślicie, ze merynos załatwi tu sprawę?
3. Źle dobrane buty. Szczerze powiedziawszy, aby nie tracić czucia w palcach, buty muszę mieć zawiązane dość lekko, w takim stopniu, ze odrobinę rusza mi się pięta. Mam buty northwave z boa, wiadomo, ze z ich wiązaniem łatwo przedobrzyć, ale takie słabe ich wiązanie to chyba nienajlepszy pomysł... Czy to ich wina?
Podzielcie się proszę swoimi doświadczeniami w tym zakresie, czy zimne stopy to urok tego sportu, czy rzeczywiście cos jest nie tak?
